wtorek, 21 października 2014

Zdobyłam Poznań czyli moja droga do maratonu ...

Droga która była wyboista i kręta jak niejedna z moich ulubionych na karkonoskich szlakach ... choć patrząc z perspektywy była równie przyjemna jak górska wędrówka ... bo to była wędrówka, moja własna osobista, wędrówka która zmnieniła moje życie.


Jak wiadomo wszem i wobec biegam już ponad 2 lata, wybiegałam niemalże 3500 km czyli jak stąd do Arabii Saudyjskiej. Jednakże w połowie tego dystansu, nastąpiło gwałtowne i nieoczekiwane załamanie - na własne życzenie oczywiście - które wysadziło mnie z butów biegowych na prawie 4 miesiące. Nieomal przekreśliło to moje plany maratonowe, co ja plotę jakiekolwiek plany biegowe. Choroba za chorobą, stres za stresem, załamka za załamką. Przez chwilę poczułam się totalnie sama, bez perspektyw na jakąkolwiek pomocną dłoń, która wyciągnie mnie z tego tragicznego marazmu. Przestałam na jedną chwilę wierzyć w siebie, na szczęście była krótka. Dotarło w końcu do mnie, że wszystko zależy ode mnie, że mogę wszystko zmienić i zacząć od nowa. Bo faktycznie tak było ... w lutym tego roku zatrzymałam się i zaczęłam biegać od nowa, zrobiłam przysłowiowy reset.


Od 3 km ale konsekwentnie systematycznie jak nigdy, według planu 4 razy w tygodniu, samotnie czy śnieg czy deszcz. To co było ważne oprócz treningów to jedzenie, które zaczęłam smakować, celebrować i w końcu na serio gotować. Nie z torebki, z pizzeri czy pierogarni, ale osobiście starte, zblendowane, zmielone - mąż się śmieje, że młyn założyłam i potrafię zrobić mąkę ze wszystkiego - "ale że z fasoli też?" - zdrowe, smaczne i wegetariańskie.



A co oprócz jedzenia? Coś dla duszy, coś uleczającego czyli ludzie. Ludzie z pozytywną energią, którzy sprawiają że można wszystko, a ci którzy mnie zatruwali poszli swoją drogą beze mnie. 


Z każdym miesiącem trenngi przybierały na intensywności i zupełnie mi nie przeszkadzało, że biegam sama, a moja grupa biegowa jest mocno z przodu gdzieś daleko. Bo wiedziałam, że i tak ich dogonię i mimo wszystko mogę na nich liczyć. Dziękuję Wam kochana grupo 36 :-)


I się udało ... się zapisałam, pojechałam ...


i przebiegłam 15 Poznań Maraton ... czyli 42 km i 195 metrów



A jak było? Cóż ... długo bo aż 4 godziny i 25 minut, bardzo wesoło, fantastycznie ale mocno zadaniowo



Potraktowałam ten maraton chyba treningowo, sprawdzałam tylko i wyłącznie swoje możliwości. Czemu tak uważam? Bo gdy wpadłam na metę, nie poczułam żadnego wzruszenia, nawet łezka mi nie popłynęła i troche mi smutno z tego powodu. Mówi się też, że można w czasie 42 km przemysleć całe swoje życie, ja jednak nie zdążyłam ... hmmm może jestem zbyt skomplikowana ;-) 
A na mecie rozglądałam się tylko gdzie ten medal :-) Bo jest boski, piękny i mega ciężki :-)


Moje wnioski ... 
CHCĘ ...
WIERZĘ W SIEBIE ...
MOGĘ WSZYSTKO ...
NIE PODDAM SIĘ, GDY MAM JASNO OBRANY CEL
BIEGANIE TO MOJE ŻYCIE


Mój pierwszy maraton dedykuję mojemu mężowi Maćkowi. Dziękuję Ci za wszystko :-)

I moja Mama jest ze mnie dumna :-) Teraz mówi, że już nie muszę przyjeżdzać do niej samochodem, mogę przecież przybiec wyjdzie prawie tyle co maraton ;-) Kiedyś przybiegnę ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz