wtorek, 22 kwietnia 2014

Kiecka, kuchenny półmaraton, paw i trzy brudasy …

Tak brzmiał by tytuł bajki o tegorocznej Wielkanocy gdybym zechciała tokową napisać, ale może w skrócie i bez "dawno dawno temu ..." ;-) Te świeckie już w mojej rodzinie święta zaczęły się od ogromnych piątkowych - pomimo krótkiej listy - zakupów do samej nocy, bo postanowiłam zakupić wiosenną i kwiecistą - co dość dziwne w moim przypadku - kieckę, co by prezentować się iście zjawiskowo przy stole ;-) mąż był zachwycony, córki również, a czy reszta rodziny? to już pozostanie wielką niewiadomą ;-)

Sobotnie namaczanie, blendowanie, miksowanie ziaren wszelkiego rodzaju na mąki i modlenie się, żeby cokolwiek wyszło oraz dodatkowo ogarnianie pobudzonego towarzystwa, sprawiło że punkt 20.30 Karola padła jak przysłowiowa kawka. Obudziła się dnia następnego - zmęczona jak po półmaratonie - z przeświadczeniem, że o czymś ważnym zapomniała. Jedną z tych rzeczy było zrobienie "jaglonezu" -wiem że to dziwnie brzmi - a drugą zapewnienie by jednak zając nie zawiódł dzieci. Udało się jedno i drugie choć to pierwsze nie uzyskało pożądanej konsystencji, niemniej jednak smak skutecznie oszukiwał umysł. Zatem niedziela była udana pełna słodkości bez cukru, ciast bez mąki, majonezów bez jajek, serków bez sera oraz pasztetów bez mięsa. Jednym słowem święta eliminacyjne … oczywiście z własnej nieprzymuszonej woli ;-) choć nie dla każdego było to zrozumiałe ... ale cóż nie musi ;-)

Swoją drogą nadmiernie, że nadużywany blender chyba niedługo zakończy swój żywot ;-(

Na rodzinny spacer wybrałam się do zagrody … oczywiście bajkowej. Miło mnie zaskoczyło i uspokoiło, że to całkiem fajna sprawa bo jakiś czas temu zachwalałam do gazety pojęcia nie mając o co kaman. Ale teraz już wiem i nawet paw, na którego cały tłum gapiów wywierał psychiczną presję by się rozłożył, poddał się jej i zademonstrował swój piękny ogon.





Co do brudasów to stwierdzam, że kąpanie dzieci przed świętami by ładnie wyglądały to przeżytek i marnotrawstwo wody;-) Nie wiem jak to robiły ale co na nie spojrzałam były czarne. Może to te tony czekolady, które odnalazły w ogrodach obu babć - rzekomo ukryte przez zająca - i sobie nie żałowały.
Bynajmniej już po wszystkim, powoli wracamy do normy. Jedynym wspomnieniem są tradycyjne świąteczne potrawy zalegające w lodówce, a które zapakowane zostały przez obie mamy dla męża jarskiej Karoli, by przypadkiem nie umarł z głodu na tych zdrowych warzywach ;-) ta ilość go chyba przerosła ... bo nie ma mu kto pomóc ;-)
Mi za to przybyła ciekawa kolekcja przetworów mojej mamy, które teraz wybitnie uderzają w moje gusta smakowe, zatem będę smakować ;-)




I tak to świąteczne “nicnierobienie” mnie zmęczyło, że trzeba było rzecz jasna pobiegać "małe co nieco" choć trener zabronił przed majowym “wskokiem” na maratonowy trening ;-) I uzbierało się 23 km i 1800 kcal w dwa dni ;-)

1 komentarz:

  1. Kiecka zarąbiście kwiecista z tego co widać, a i święta udane były skoro i ruch i zdrowe odżywianie:)Ja jestem za, ale moi by mnie chyba przegryźli wpół gdybym ich poczęstowała "oszukanym żarciem" :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń