niedziela, 10 lutego 2013

O tym jak odnalazłam swój odcinek lędźwiowy ...

a dokładniej jak nauczyłam się go przyklejać do maty co instruktor na fitnessie nazwał by "przyklejeniem żołądka do podłogi".
Cała historia rozpoczęła się jeszcze w 2012 roku, od spotkania z przeuroczą panią trener personalną Asią na kawie w CRS. Jak na porządnego trenera przystało Asia wpierw postanowiła zadbać o mojego ducha choć to nie poklei, bo być powinno "w zdrowym ciele zdrowy duch". Jak widać i tu postęp nastąpił i teraz robi się w drugą stronę. Ale zadziałało! Przez bite 2 godziny byłam bombardowana pozytywnym nastawieniem, które miało wywołać i wywołało wzrost samooceny o jakieś hmmm...150%. W mojej głowie po spotkaniu dudniły trzy zdania rodem z "Służących" cytuję "Jesteś piękna. Jesteś mądra. Jesteś ważna."
I tak mi już zostało. Złapałam wiatr w żagle i daje radę ;-)
Tydzień po kawowym spotkaniu umówiłam się z Asią na pokaz treningu personalnego w siłowni CRS. Oczywiście nie byłabym sobą gdyby udało mi się dotrzeć w normalny sposób do celu. Plan był na szybki marsz, ale z braku czasu udałam się na przystanek a autobus nie przyjeżdżał więc skończyło się na szybkim biegu. Nie wiedząc co mnie czeka uznałam to za dobrą rozgrzewkę. Wpadłam na siłownie zdyszana, przebrałam się, wyszłam na siłownię i moim oczom ukazał się las ...
maszyn do tortur. Nie byłam nawet w stanie wyobrazić sobie do czego służą i jaką cześć ciała zamęczają.
Pani trener gdy się tylko pojawiła od razu wzięła się ostro za mnie. Wsadziła mnie na coś co przypominało orbiterek i nastawiła na 7 minut. Pomyślałam sobie "łee co to dla mnie 7 minut przecież mam super kondycję ...przebiegłam półmaraton". Po 3 minutach pedałowania i machania rękoma w tempie narzuconym przez panią trener, przy komendach "ściągnij łopatki, wyprostuj się, oddychaj, wdech, wydech", moje przemyślenie uległo drastycznej przemianie w "o matko co ja tutaj robię, ja chcę do mojej trójki rozwrzeszczanych dzieci". Jakoś się udało dotrwałam do 7 minut, ale schodząc z tej piekielnej machiny czułam że mój mózg paruje. Na szczęście dalej nie było tak źle, ale podciągałam i wyciskałam ciężary o jakich nie śniło się filozofom, a co dopiero mi.
Choć na jednej z takich machin udało mi się odnaleźć odpowiedź na nurtujące mnie od lat pytanie, a mianowicie co oznacza komenda instruktorek fitnessu „proszę przykleić żołądek do podłogi”. Już wszystko wiem tylko szkoda że tak późno i chyba to niezbyt dobrze świadczy o owych instruktorkach. Dlatego chyba tak kocham biegane bo sama sobie wydaje komendy, które rozumiem i wszystko robię dla siebie. Tu jest moc i moja siła.
Zajęcia z trenerem personalnym uświadomiły mi, że bieganie to nie wszystko i przy pokonywaniu 30-40 km tygodniowo konieczny jest trening siłowy, wzmacniający mięśnie. Przymierzam się ;-)
Jednak męczenie się na tej sali tortur było niczym z tym co zastałam po powrocie do domu. Wchodzę do domu maluchy wrzeszczą jak zwykle, najstarsza stoi w korytarzu w pozycji modlitewnej i płacze a z łazienki wydobywają się okrutne jęki ...
CDN... ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz