a dokładniej
jak nauczyłam się go przyklejać do maty co instruktor na fitnessie
nazwał by "przyklejeniem żołądka do podłogi".
Cała historia
rozpoczęła się jeszcze w 2012 roku, od spotkania z przeuroczą
panią trener personalną Asią na kawie w CRS. Jak na porządnego
trenera przystało Asia wpierw postanowiła zadbać o mojego ducha
choć to nie poklei, bo być powinno "w zdrowym ciele zdrowy
duch". Jak widać i tu postęp nastąpił i teraz robi się w
drugą stronę. Ale zadziałało! Przez bite 2 godziny byłam
bombardowana pozytywnym nastawieniem, które miało wywołać i
wywołało wzrost samooceny o jakieś hmmm...150%. W mojej głowie po
spotkaniu dudniły trzy zdania rodem z "Służących"
cytuję "Jesteś piękna. Jesteś mądra. Jesteś ważna."
I tak mi już
zostało. Złapałam wiatr w żagle i daje radę ;-)
Tydzień po
kawowym spotkaniu umówiłam się z Asią na pokaz treningu
personalnego w siłowni CRS. Oczywiście nie byłabym sobą gdyby
udało mi się dotrzeć w normalny sposób do celu. Plan był na
szybki marsz, ale z braku czasu udałam się na przystanek a autobus
nie przyjeżdżał więc skończyło się na szybkim biegu. Nie
wiedząc co mnie czeka uznałam to za dobrą rozgrzewkę. Wpadłam na
siłownie zdyszana, przebrałam się, wyszłam na siłownię i moim
oczom ukazał się las ...
maszyn do
tortur. Nie byłam nawet w stanie wyobrazić sobie do czego służą
i jaką cześć ciała zamęczają.
Pani trener
gdy się tylko pojawiła od razu wzięła się ostro za mnie.
Wsadziła mnie na coś co przypominało orbiterek i nastawiła na 7
minut. Pomyślałam sobie "łee co to dla mnie 7 minut przecież
mam super kondycję ...przebiegłam półmaraton". Po 3 minutach
pedałowania i machania rękoma w tempie narzuconym przez panią
trener, przy komendach "ściągnij łopatki, wyprostuj się,
oddychaj, wdech, wydech", moje przemyślenie uległo drastycznej
przemianie w "o matko co ja tutaj robię, ja chcę do mojej
trójki rozwrzeszczanych dzieci". Jakoś się udało dotrwałam
do 7 minut, ale schodząc z tej piekielnej machiny czułam że mój
mózg paruje. Na szczęście dalej nie było tak źle, ale
podciągałam i wyciskałam ciężary o jakich nie śniło się
filozofom, a co dopiero mi.
Choć na
jednej z takich machin udało mi się odnaleźć odpowiedź na
nurtujące mnie od lat pytanie, a mianowicie co oznacza komenda
instruktorek fitnessu „proszę przykleić żołądek do podłogi”.
Już wszystko wiem tylko szkoda że tak późno i chyba to niezbyt
dobrze świadczy o owych instruktorkach. Dlatego chyba tak kocham
biegane bo sama sobie wydaje komendy, które rozumiem i wszystko
robię dla siebie. Tu jest moc i moja siła.
Zajęcia z
trenerem personalnym uświadomiły mi, że bieganie to nie wszystko i
przy pokonywaniu 30-40 km tygodniowo konieczny jest trening siłowy,
wzmacniający mięśnie. Przymierzam się ;-)
Jednak
męczenie się na tej sali tortur było niczym z tym co zastałam po
powrocie do domu. Wchodzę do domu maluchy wrzeszczą jak zwykle,
najstarsza stoi w korytarzu w pozycji modlitewnej i płacze a z
łazienki wydobywają się okrutne jęki ...
CDN... ;-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz