Przebywa
tam już dwa tygodnie bez postawionej diagnozy. Czyżby i
motoryzacyjna służba zdrowia potrzebowała głębokiej reformy?
Niemniej jednak żyjemy bez auta. Nastręcza to pewnych problemów
zwłaszcza z przyprowadzaniem naszej Tosienki z przedszkola co spadło
na moje barki, a raczej głowę która już paruje na samą myśl, co
moja kochana dziecinka znowu wymyśli.
Przez
pierwszy tydzień nasze wędrówki odbywały się na pieszo, ponieważ
okazało się że mój Fil&Ted również ma ała. Bilans
ubiegłego tygodnia jest taki: ilość podartych kurtek – 1, ilość
stanów przedzawałowych Karoli – 2, ilość wysadzeń na siku w
lesie w środku zimy niezakończonych sukcesem – 5. Dodatkowo
należy doliczyć jedną próbę zalania szkolnej łazienki, z powodu
chęci przeprowadzenia samodzielnego mycia rąk oraz dwie próby
przywłaszczenia sobie, różowej parasolki ze szkolnego stojaka na
parasolki.
Ten
tydzień jest lepszy bo moje królewiątka siedzą sobie w swoim
podwójnym wóziu otoczone ciastkami i gumami by nie marudziły, gdy
ważąca 65 kg mama wpycha je łącznie ważące 30 kg w wózku, który
sam waży 12 kg plus jakieś 3 kg zakupów pod najwyższą górę
znajdującą się w mieście czyli pod Braniborską. To dopiero
trening, ale co nie dam rady? Jak dam. Za to jestem dobrze
przygotowana by po takim powrocie pójść na trening. A przedwczoraj
jak poszłam, a raczej pobiegłam na trening interwałowy z grupą
Zielona Góra zacznij biegać GPS mi wysiadł i nie wiem ile
przebiegłam, ale myślę że ok 15-16 km bo wróciłam czerwona jak
burak. Zasnęłam na kanapie. Gdy się przebudziłam o 2.30 by synkowi
przygotować mleko, przypomniałam sobie że muszę na rano wypakować
96 gum rozpuszczalnych z opakowań zbiorczych. Uwierzcie nie lada
wyzwanie ;-)
A
wczoraj były Walentynki, które od trzech lat obchodzę jako
urodziny Tosi, która przyszła na świat 14 lutego 2010 roku o
17.40. Tosia poszła dumna do przedszkola w czerwonej sukience z
torebką gum rozpuszczalnych – tak właśnie tych – w przekonaniu,
że gdy ma się urodziny to przychodzi Mikołaj. Jakie było jej
zdziwienie gdy zamiast Mikołaja do przedszkola przyszedł po nią
tata z tortem, potem przyszli jacyś goście i kazali jej dmuchać
świeczki i pomyśleć sobie życzenie, którym jak się okazało było
co? - „Chcę jeść” ;-) Ale prezenty były więc w sumie prawie jak
Mikołaj ;-)
A
jutro co? Jutro … będzie się działo ... mam nadzieję ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz