poniedziałek, 11 maja 2015

Nowy maraton ... nowy rozdział czyli powrót do źródeł

Końcowe przygotowania do paryskiego maratonu, przez moje zapędy kampaniowe niestety spaliły na panewce. Brak treningów, kiepskie jedzenie, stres i siedzący tryb pracy, spowodowały też przybycie paru dodatkowych kilogramów bo metabolizm drastycznie zwolnił. I czułam się jak biegająca kluseczka. Nie żeby jakaś nadwaga, ale każdy ma swoją wagę w której czuje się idealnie, a moja gdzieś zwiała.



Tak więc już biegnąc maraton, postanowiłam tuż po powrocie wrócić do źródeł czyli wywalić znów z mojego życia białą mąkę, cukier, chleb, mleko, nadmiar słodyczy i kawy czyli same pyszności, które sprawiają tyle radości:-)
Postanowiłam również, że będę więcej biegać, a najlepiej zrobić to zapisując się na kolejny maraton co też oczywiście uczyniłam. Tym razem padło na 37 PZU Maraton Warszawski, który już za 19 tygodni.

A w międzyczasie jakaś dyszka się trafi no i oczywiście sprawdzian przed maratonem czyli Półmaraton w Pile już na początku września.


Czyli w zasadzie zrobiłam sobie tylko tydzień wolnego na który przypadła akurat "pomaratońska" infekcja, bo tak się często zdarza że po takim wysiłku coś nas dopada. Dopadło i mnie i puścić nie chciało, a im więcej leżałam i odpoczywałam tym było gorzej więc się ruszyłam i biegać zaczęłam. Podziałało choć nie na długo no bo wiadomo wiosna, a jak wiosna to alergia, a jak alergia to Karola ma przerąbane. A w tym roku padło na gardło tak więc siada mi co jakiś czas. I siadło mi też tuż przed majówką aż tak że zaniemówiłam. Wywiad w radiu trzeba było przełożyć i klienci nie mieli możliwości usłyszeć mego pięknego głosu. 
I co mnie wyleczyło? Bieganie po górach bo akurat przechodziłam jak Irena w Misiu z tragarzami, a w sumie przejeżdżałam i wpadłam z rodzinką na majówkę. 





I im wyżej biegłam tym bardziej odpuszczało aż odpuściło całkowicie więc wierzyć przestałam, że leczy łóżko i odpoczynek. Bo mnie leczy ruch,a im więcej tym lepiej. Zatem wskoczyłam na wyższe obroty. W tygodniu roboczym codziennie 10 km na rowerze do pracy i z pracy, bieganko 4 razy w tygodniu no i obwody. Oczywiście nie zapominajmy o dzieciaczkach, które wraz z nastaniem wiosny dają ostro popalić bo to rower to hulajnoga no i wciąganie syna na rowerze na leśną górkę. 


A co z dietą? Wywalając wszystkie powyższe produkty przeprosiłam się znów z jaglanką, zaskmakowałam kaszy quinoa i bulgur oraz wróciłam do strączków i ukochanych daktyli. 

 
Codziennie gotuję na dzień następny roślinny obiad do pracy, czasem nawet o 23.00. Pojawiły się też mleka roślinne, a dziś w nocy robiło się w lodówce takie cudo ... czyli pudding chia na mleku owsianym. Pychota :-)


I pomyśli ktoś że ta kobieta nie ma co robić bo gotuje po nocach zamiast spać. Otóż ma, ale wychodzi z założenia że by lepiej się czuć czasem warto więcej czasu zainwestować w to "jesteś tym co jesz" a wolę być budyniem jaglanym ;-)
I jest nieźle, kilogramy szybko poszły w niepamięć, metabolizm się podkręcił i nawet cera się poprawiła no i oczywiście humor dopisuje. I jakoś biegam szybciej ... ;-)

2 komentarze:

  1. jestem pełna podziwu, serio, zwłaszcza z tym gotowaniem, no i intensywnością treningów, można przy tobie wpaść w kompleksy dziewczyno

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam i zazdraszczam silnej woli. Podpytam - skąd bierzesz przepisy na te cudne dania? Mam zakaz biegania przez miesiąc i postanowiłam ulżyć moim nogom zaczynając od kuchni.

    OdpowiedzUsuń