niedziela, 3 marca 2013

Kot, który chciał jeździć MZK …

brzmi prawie jak lektura z dawnych lat „O psie, który jeździł koleją”. Ale ten kot to nie fikcja literacka, ten kot to mój kot i zwie się Horacy. Otóż Horacy miał zamiar wsiąść ze mną do autobusu który miał mnie zawieźć na pociąg, a ten z kolei na gościnne występy do Warszawy. Trochę się musiałam napracować by wybić mu to z jego szarej główki, co przypłacił prawie życiem gwałtownie przebiegając przez ulicę. Ale udało się wsiąść do autobusu bez kota ale z Łucją – asystentką moją wyjazdową – do Lubuszanina. Odjazd 06.12 i plan na 5-cio godzinną podróż: spanie spanie i jeszcze raz spanie. Oczywiście plan nie został zrealizowany nawet w minimum, bo całą drogę prowadziłyśmy konwersację z pewnym panem z podkarpackiego. I tym sposobem podróż minęła jak z bicza strzelił czyli stres był coraz bliżej. Ten stres odjął mi całkiem rozum i nie wiedziałam gdzie mam iść ;-) Dobrze że Łucja była ze mną ogarnęła temat i trafiłyśmy do naszego hotelu, którym okazał się czterogwiazdkowy Mercure Grand. Zostawiłyśmy bagaże - bo to jeszcze nie pora była na meldowanie i wprowadzanie - i jak przystało na prawdziwe kobiety ruszyłyśmy w miasto czyli kierunek Złote Tarasy. Obleciałyśmy trochę sklepów głównie sportowych i muszę stwierdzić, że jak na biegaczkę długodystansową nie mam kondycji na takie biegi ;-)


Powróciłyśmy zmęczone do hotelu, pławiłyśmy się w luksusach i zastanawiałyśmy co zrobić z resztą dnia.

 
I przyszedł pomysł by pomimo nieciekawej pogody przebiec Śródmieście w celu odnalezienia Syrenki. Oczywiście w miarę biegu i utrudnień komunikacyjnych dobiegłyśmy do Narodowego i okazało się że Syrenkę wsadzili ;-) Bieganie wśród tłumów warszawiaków było bardzo zabawne, generalnie wzbudziłyśmy duże zainteresowanie. Nie będę pisać ile w sumie przebiegłyśmy bo Trener będzie niezadowolony – z uwagi na Łucji stawy – tym bardziej że potem była jeszcze hotelowa siłowania i spinning. Wygadałam się ;-)










Na kolację wybrałyśmy się do pobliskiej knajpki, w której kelner nie był przekonany czy polecać pizze więc wszamałyśmy makarony i wróciłyśmy do pokoju. Ale zamiast iść spać - a zwłaszcza ja - gadałyśmy prawie do 1.00.
Rano pobudka o 6.00 i kawa. Próbowałam się przygotować do występu, ale szło mi kiepsko. W końcu odpuściłam sobie i stwierdziłam że co ma być to będzie. I co było? Przepyszne śniadanie, które bałam się przełknąć, a potem wyjście do studia na Marszałkowską ;-)
Gdy wsiadłyśmy do windy dotarło do mnie że już nie ma odwrotu, że zaraz zobaczę to ogromne studio, które mnie pochłonie. Okazało się że studio wcale nie było wielkie, że to tylko magia TV. Gdy weszłyśmy odhaczono nas sobie na liście, dano pierwsze papiery do podpisania i zaproponowano kawę. Mogłyśmy obserwować jak realizowany jest program. Potem zostałam zaproszona na make up. Obok mnie siedział Zbyszek Urbański i opowiadał jak ciepło jest już w Hiszpanii z której właśnie wrócił, a na moją prośbę skierowaną do pani charakteryzatorki by mi przypudrowała uszy - bo mi się czerwienią przy stresie - stwierdził, że to w TVN-ie norma bo jak ich wszyscy obgadują to żeby widać nie było. Generalnie miła i przyjemna rodzinna atmosfera, a w niej ja i mój stres. I odebrałam ciekawy telefon od koleżanki która dzwoniła by mnie poinformować, że w DDTVN będzie materiał o takiej biegającej mamie jak ja i może mnie to zainteresuje – dziękuję Violuś trochę mnie to odstresowało ;-)
Wskazówki zegara nieubłaganie się przesuwały co przybliżało mnie do mojego wejścia. Podpięto mi mikrofon i w końcu znalazłam się na zielonym dywanie. Przywitałam się z prowadzącą Dorotą Wellman i Marcinem Prokopem, który zapytał mnie ile wyciągam na setkę. Na co ja że nie biegam takich dystansów, ale zapytałam ile on. Odpowiedział że 10 minut ...samochodem ;-)
I nadeszła wiekopomna chwila występu z której nic prawie nie pamiętam. Programu nie widziałam i oglądać nie będę ;-). Wierzę wszystkim na słowo że było dobrze i tego się trzymam :-)



Potem był już powrót do domu, a w trakcie odbieranie SMS-ów i telefonów z gratulacjami. To było miłe. Miła również była sytuacja w Poznaniu gdy wsiadałyśmy do pociągu, idący w naszym kierunku mężczyzna rozpoznał mnie i pogratulował występu. Niestety nie była miła podróż przepełnionym i nieogrzewanym pociągiem z niewygodnymi siedzeniami, który teraz odchorowuje moje gardło.
A w domu czekał na mnie oczywiście kot, mąż z kolacją i ogromną czekoladą a za chwilę pojawiły się dzieci i wszystko wróciło do normy ;-)
Aha zapomniała bym. Jedyną rzeczą którą chętnie byśmy zabrały ze sobą z hotelu było to oto lustro poniżej, które pokazywało odbicia 2 rozmiary mniejsze ;-)

 

3 komentarze:

  1. Fajnie tak wyrwać się z domu chociaż na jeden dzień! A program oglądałam i wszystko było w porządku! Opanowanie nerwów i przytomne odpowiedzi pierwsza klasa!Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie fajnie ;-) i to jeszcze na taką wyprawę ;-)

      Usuń
  2. Karola, wspaniała opowieść zakulisowa! A stresu wcale nie było widać. Pozdrawiam, życząc kolejnych przygód :-)

    OdpowiedzUsuń