niedziela, 4 listopada 2012

Miało być 11 km, ale ...

jak zwykle zrobiło się więcej o całe 6,5. Tak jest zawsze gdy biegam z mężem. Biegliśmy trasę Zielonogórskiej Połówki od Ronda Jana Pawła plus dobieg i powrót na Jędrzychów przez Wzgórza. Poszło nieźle bo dobiegliśmy i humory nas nie opuszczały, a u mamy Reni czekał już na nas posiłek regeneracyjny i nasze dzieciaczki. Na 17 km stwierdziłam "jeny jak zajebiście się czuje, jak ja mogłam żyć bez tego" na co mąż się tylko uśmiechnął ;-) 
Z kolei na 15 km spotkaliśmy panią biegaczkę, która zainspirowała mnie do zakupu niebieskich geterków i niebieskich nauszników, aby poprawić i ubarwić swój look. W końcu nie samymi rekordami człowiek żyje, trzeba też jakoś wyglądać przecież na trasie ;-)
Na wiadukcie na Sulechowskiej spotkaliśmy pewnego zabawnego pana, który z biegnącym trochę z przodu mężem grzecznie się przywitał i pozdrowił mnie natomiast powitał uśmiechem i zdaniem " niech go pani bierze!" czym ogromnie mnie rozbawił ;-)
Teraz gdy to pisze jest 18.00, a moje oczęta się już zamykają, ale spać iść nie mogę bo dzieci jeszcze do oporządzenia i przede mną punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia, a mianowicie Fettuccine Alfredo spod ręki mojego męża. Tak naprawdę to dla tego ciężkiego i tłustego, ale jakże pysznego dania przebiegłam te 17,5 km. W końcu nasz cudny timexowski ironman wskazał, że spaliliśmy całe 2000 kcal więc możemy zaszaleć ;-)
Przepis zamieszczam w dziale Biegając po kuchni w wersji normalnej i light.
Hmmm...tylko deser mi nie wyszedł ;-) zalałam 2 galaretki w wielkiej misce z zamiarem rozlania jej do pucharków z owocem kaki i wystawiłam na parapet no i hmmm...zapomniałam tak więc będziemy wcinać galaretkę z michy łychami ;-) fajowsko deser jednomiskowy ;-) przepisu zamieszczać nie będę bo i tak nikt by nie potrafił tak zrobić jak ja ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz