poniedziałek, 19 listopada 2012

Gdy nadchodzi Sznupfen ...


Początek "mojego weekendu" nie nastraja optymistycznie. Nie dość, że na koniec niedzieli podczas zabawy z dziećmi, córka kopnęła mnie w ostatnio skręconą kostkę tak więc mam jakby pół kontuzji na lewej nodze. Kolejne pół kontuzji na prawej, którą z kolei potraktowała mnie stołeczkiem łazienkowym druga córka. 
Dzisiejszy poranek miał być spokojny i poukładany, ale oto plany pokrzyżował pewien kot o imieniu Horacy, który osikał mojej córce plecak szkolny. Tak więc zamiast zbierać się do szkoły zaczęła wrzeszczeć wtórując drugiej, która z powodu braku pasty do zębów postanowiła wsadzić sobie dłoń do gardła. Istny dom wariatów! Uciekłam. Chwyciłam mojego rodzynka i najnormalniej w świecie zwiałam o 7.30 z domu, zostawiając całe towarzystwo samemu sobie. Spacer okazał się zbawienny, udało mi się wyciszyć, ale moje wampirki energetyczne wyrwały ze mnie tyle pozytywnej energii, że cały dzień podjadam to i owo. 
No i nie wiadomo skąd pojawił się Sznupfen. Tak siedziałam sobie i czułam, że nadchodzi jak potwór z krainy mroku. Postanowiłam, że się go pozbędę i poszłam pobiegać. Przebiegłam 6 km choć kostka boli. Jest lepiej bo nie czuje się gorzej i wybrałam dla siebie plan treningowy na najbliższe 24 tygodnie "10 kilometrów poniżej 45 minut na wiosnę". Sama życzę sobie powodzenia. 
A na koniec dnia mąż przyznał się, że zapomniał córkę odebrać z przedszkola. Przypomniał sobie jakieś 500 metrów od domu i zawrócił ;-) Dziwne ...ciekawe co by na to powiedziała zapomniana Tosia, gdyby umiała mówić coś więcej niż "amu", "aaa", "siusiu", "lala" i "isiu".
Znalazłam w sieci na alejka.pl taki pojemnik na chusteczki, czyli wyciągamy chusteczki z nosa. Hmmm ... dziwna perspektywa ;-) 
Może na wyspie Tiki w ten sposób odgania się demona Sznupfena ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz